Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi tomalos osady Chlewo, Łódź. Przekręciłem już z BIKEstats 29758.89 kilometrów w tym 9317.12 po wertepach Jeżdżę z prędkością średnią 20.62 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Nie mam rowerów...

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy tomalos.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Maxi 100km i więcej

Dystans całkowity:7542.98 km (w terenie 2143.50 km; 28.42%)
Czas w ruchu:372:48
Średnia prędkość:20.23 km/h
Maksymalna prędkość:65.01 km/h
Liczba aktywności:49
Średnio na aktywność:153.94 km i 7h 36m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
221.11 km 19.00 km teren
09:14 h 23.95 km/h
Max prędkość:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Kalorie: (kcal)
Rower:

Wycieczka na Górę Kamieńsk

Sobota, 5 lipca 2008 · dodano: 06.07.2008 | Komentarze 5

Wycieczka na Górę Kamieńsk (sam się dziwię, że to mój pierwszy raz). Za przewodnika robiła blondi - Kasia (nie oszukana ;P)

Pustynia w środku lasu trochę zbiła mnie z tropu (budowa nowego taśmociągu do Elektrowni Bełchatów)


Polska to piękny kraj, szerokie, równe drogi, jeden samochód na parę minut, przy każdej drodze ścieżka rowerowa, wszędzie porządek, ładne i okazałe budynki... szkoda, że tylko w gminie Kleszczów, tak sobie myślę, że na jednego rowerzystę gminy przypada jakiś 1km ścieżki rowerowej.


Góra Kamieńsk - najwyższe wzniesienie woj. łódzkiego - zwałowisko zewnętrzne KWB Bełchatów


Na górze trochę zmoczył nas deszczyk, na szczęście okazał się przelotny.



Z drogi śledzie! Blondi jedzie! ;P


A to łupy :D Jakoś tak niechcący trafiły do mojego plecaka :) Szkoda, że koszulka za wąska ;)



Dane wyjazdu:
139.00 km 45.00 km teren
05:45 h 24.17 km/h
Max prędkość:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Kalorie: (kcal)
Rower:

---=BIKE ORIENT 2008=---

Zanim

Sobota, 21 czerwca 2008 · dodano: 23.06.2008 | Komentarze 5

---=BIKE ORIENT 2008=---

Zanim zacznę o samym maratonie to trzeba trochę powiedzieć (i pokazać) o dniu poprzedzającym, czyli piątku.

Po pracy ruszyłem blachosmrodem do Wolborza a potem Bogusławic. Po dotarciu na miejsce okazało się, że rowerek ma kapcia. Nie tylko mój zresztą :) Zaczęło się zatem od zmiany dętek, składania rowerów i naprawy drobnych usterek.


Potem grill... no właśnie, planowałem wypić jedno piwko i do spania a od rana ostrą walkę na BO... Po tym jak straciłem rachubę w ilości wypitych browarów było dość jasne, że raczej nie powalczę o dobry wynik :)




Górnik się wpienił


Dmuchamy dmuchamy


Przepraszam, czy tu biją?...


...chyba tak ;)


Ja wam jutro pokarzę!


Rano (tak ze 2h wcześniej niż potrzeba) jakaś krzątanina zgoniła mnie z wyra. Nie było innej rady jak tylko zjeść leniwie śniadanko i równie leniwie szykować się do BO.

Jeszcze wspólna fota (by DMK77)




Logujemy się po numerki, jakieś dyskusje i oczekiwanie, w końcu start pod eskortą policji.

Planuję jechać na PK5 ale w pewnym momencie zmieniam plany i zawracam na PK2. Mijam zdziwionych bikerów, którzy myślą, że już zaliczyłem PK5 albo, że jestem szurnięty :) Jak docieram w okolice PK2 zaczynają się kłopoty (czyli jak zwykle u mnie na początku imprezy). Jadę kompletnie źle, wykręcam zbędne kilometry bo niemiłosiernie głębokim piachu. Mija bardzo dużo czasu zanim znajduję punkt. Razem ze mną na punkcie melduje się Piotr (zresztą późniejszy zwycięzca BO), tylko, że on ma już zaliczony PK8!
No dobra, szybko zapominam o tych stratach i ruszam na PK5, Najpierw ruszam za Piotrem ale potem wybieramy różne trasy. PK5 znajduję dość sprawnie ale bez małego nawracania się nie obyło.

Na PK spotykam mavica (organizator), który stwierdza, że pojedzie na PK10 tak jak ja, żeby było sprawiedliwie puszcza mnie jednak przodem, potem ja wybieram inną trasą niż on, potem zmieniam decyzję, potem wydaje mi się, że widzę go jakiś kilometr przede mną, aż w końcu znika mi już całkiem :). Na PK10 jest 10min wcześniej niż ja. PK10 to punkt żywieniowy, a ja nie jestem jeszcze głodny i mam spory zapas batonów, pomimo to przy zastosowaniu środków przymusu bezpośredniego kieszonki napełniają się kolejnymi batonikami. Jakąś połowę batonów, które w tym momencie posiadałem dowiozłem do mety :)

Teraz PK7. wszystko szło cacy do póki nie zasugerowałem się bikerami wracającymi z punktu. Po chwili zupełnie nie wiem gdzie jestem. Jak już się połapałem znalazłem punk bez problemów.
Foto by Kasia - miła strażniczka punktu (przy okazji pozdrawiam :))


Szybki powrót do schowanego w lesie PK6. Poszło szybko, łatwo, bez kłopotów. Na leśnym skrzyżowaniu w drodze na PK3 o mało nie wpadłem na innych bikerów. A punkt?... Po drugiej stronie rzeczki. Przeprawiam się przez niepewną prowizoryczną kładkę, kasuję kartę i jadę na PK4 (bardzo fajna miejscówa w opuszczonym gospodarstwie), który odnajduję dość łatwo.

Teraz kolej na najbardziej oddalony PK1. Jadę jakieś 1200m po srogim piachu przez krzaki a po wyjechaniu na asfalt okazuje się, że 30m na wschód za pasem sosenek była ścieżka :/ Teraz już bez kłopotów docieram w okolice jedynki. Punkt jest opisany jako "Skraj lasu" i jest na południe od drogi. Po dotarciu na szczyt wzniesienia pomyślałem, że zjazd to nie jest dobre rozwiązanie i jadę po murawach na przełaj. Po chwili trafiam na ścieżkę w życie, która prowadzi mnie prosto do punktu.

Teraz zostały do zaliczenia już tylko PK9 i PK8. To tylko dwa punkty ale do przejechania jakieś 50-60km. gdy ostro grzeję na PK9 natrafiam na DMK77. Stwierdza, że na mecie będę przed nim, hmm nie wydaje mi się to takie oczywiste. Szybkie wspólne zorientowanie mapy i każdy pojechał w swoją stronę. Przy PK9 trochę się błąkam ale w końcu znajduję punkt. Teraz do Sulejowa prosta droga... faktycznie była prosta, tylko, że ja byłem jakiś zamroczony i w lesie pogmatwało mi się coś na tej prostej drodze, znowu tracę dużo czasu, gapię się w mapę jak otumaniony, jadę raz w jedną raz w drugą stronę, kompletna porażka nawigacyjna. W końcu załapałem o co chodzi, teraz długa droga na PK8, niestety w większości pod wiatr. 100m za punktem znowu spotykam się z DMK77, objechaliśmy zbiornik Sulejowski z przeciwnych stron po to, żeby zaliczyć PK8 :D Dobrze mi się jedzie a do mety już blisko więc nie czekam.

Na mecie melduję się z czasem 6h 13min, a czas jazdy to 5h 19min... o rety! Prawie godzina bezproduktywnego stania. Przejechałem 130,5km a najlepsi 114km, więc nawigacyjnie też słabo. Średnia z maratonu to 24,48km/h

Ogólnie zabawa była przednia, trasa przyjemna, punkty sprytnie umieszczone. Jak zwykle jechałem baz mapnika i kompasu. Ostatecznie byłem 18 na 104 sklasyfikowanych, bez rewelacji ale wynik w tym wypadku jest powiedzmy umiarkowanie ważny, bawiłem się SUPER!!!

Dane wyjazdu:
232.87 km 4.00 km teren
11:18 h 20.61 km/h
Max prędkość:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Kalorie: (kcal)
Rower:

Dzień siódmy

Rekordowy dystans ale ale...
Trasa Dąbrowa Górnicza - Dom, nie całkiem prosto. Powrót z jurajskiej wypra

Wtorek, 27 maja 2008 · dodano: 28.05.2008 | Komentarze 13

Jura 2008

Dzień pierwszy
Dzień drugi
Dzień trzeci
Dzień czwarty
Dzień piąty
Dzień szósty

Dzień siódmy

Rekordowy dystans ale ale...
Trasa Dąbrowa Górnicza - Dom, nie całkiem prosto. Powrót z jurajskiej wyprawki.

Wyjechałem koło 8:00. Najpierw do Bytomia na krótkie odwiedziny a potem przez Miasteczko Śląskie do Herbów, i dalej: Turkolasy - Krzepice - Lipie - Działoszyn - Wieluń - Złoczew - Błaszki - dom

Takich kwiatków to jeszcze nie miałem
- 200km pod wiatr
- Już około 30-40 km od domu na cholernie, masakrycznie, koszmarnie dziurawej drodze ze Złoczewa do Błaszek dobiłem tylne koło. Ciemno było, więc podprowadziłem rower do najbliższej wsi i zmieniłem dętkę (kleić mi się nie chciało ze względu na ciemności i zmęczenie). Nie ujechałem kilometra a podczas gdy z naprzeciwka jechał samochód, który mnie oślepił wpadłem w taką dziurę, że jak bym się zwinął w kłębek to bym się w niej zmieścił. Oczywiście dwa koła przebite. Minęła właśnie 23:00 i zgasły światła we wsi. Teraz to już mi nerwy puściły ale jak się okazało to jeszcze nie koniec nieszczęść.
Rozpoczynam klejenie. Ale co to? klej na wykończeniu! Nie ma rady, kleję oszczędzając. Zakleiłem, założyłem koła, napompowałem i... powietrze zeszło z obydwu kół!!! Nie wiem o co chodzi, zdejmuję dętki i co? Okazuje się, że klej nie złapał, nie wiem jeszcze dlaczego. Skończyły się już bateryjki. Zaczyna mi odbijać, gadam do siebie, bluzgam itd. Nie ma rady, ponawiam czynności tylko z większą starannością i... znowu to samo. Jestem już na krawędzi obłędu. Znowu ściągam dętki, teraz załapałem, że dętki są mokre (rosieją). Kleju zostały już resztki, mam ostatnią szansę, osuszam dętki, kleję szybko bo one szybko stają się mokre, zakładam, pomtuję. Mam już zwidy, wydaje mi się, że nadal ucieka powietrze z tyłu, zamieniam dętki tył-przód, najwyżej pojadę na kapciu z przodu bo nie mam już czym kleić. Jednak były to zwidy. Powietrze nie uchodzi. W domu jestem o 2:30.




Dane wyjazdu:
148.28 km 35.00 km teren
08:40 h 17.11 km/h
Max prędkość:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Kalorie: (kcal)
Rower:

Dzień piąty
Dzień szósty
· dodano: 26.05.2008 | Komentarze 6

Jura 2008

Dzień pierwszy
Dzień drugi
Dzień trzeci
Dzień czwarty

Dzień piąty
Dzień szósty
Dzień siódmy

Jura - DG

Przymrozków nie było. Obudziłem się około 4:10 i zostałem oszołomiony widokiem, wahałem się czy robić zdjęcia czy nie, żeby nie zbezcześcić czegoś tak pięknego. Oczywiście się nie powstrzymałem i latałem z aparatem jak oszołomiony przez jakieś 1,5h. Zdjęcia absolutnie nie oddają piękna tej chwili, można by rzec, że są marne w porównaniu z tym co na żywo.












Szef kuchni poleca:


Potem podniosła się gęsta mgła i znowu zrobiło się buro i ponuro. Po jakimś czasie zaczęło też siąpić.

Kierowałem się teraz do Dłubniańskiego Parku Krajobrazowego. Dolina Dłubnej mnie urzekła, to taka Dolina Prądnika w miniaturze tylko, że całkiem dzika i sielska (no i - jak by nie było - w dużej części zarośnięta po szyję mokrymi trawami).





Po wyjechaniu z doliny (w kierunku Tarnawy) zaczęło się przejaśniać i chwilami było nawet słonecznie.




Zachciało mi się zielonego szlaku... w istocie - cholernie zielony, ale turysty to on dawno nie widział :)

Teraz kierunek Dąbrowa Górnicza. Wymagało to ponownego przejechania przez OPN. Zahaczyłem o Dolinę Szklarki



Od Krzeszowic przez jakieś 20km jadę z dwoma jegomościami, którzy znają drogę i prowadzą mnie przez przez mało ruchliwe trasy. Zrobili dziś ponad 100km na marketowych rowerach i to nie był ich pierwszy raz. Po dotarciu do DG kręcę się jeszcze trochę po mieście w oczekiwaniu na Kosmę, która to wraca ze stawiania lodów w puszczy ;)






.

Dane wyjazdu:
117.58 km 78.00 km teren
07:42 h 15.27 km/h
Max prędkość:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Kalorie: (kcal)
Rower:

Dzień czwarty
Dzień piąty
· dodano: 26.05.2008 | Komentarze 5

Jura 2008

Dzień pierwszy
Dzień drugi
Dzień trzeci

Dzień czwarty
Dzień piąty
Dzień szósty
Dzień siódmy

Na śniadanie szef kuchni poleca:


Ależ wygodnie się tu spało! :)


Po drodze do Paczółtowic widoczki były przepyszne, szkoda, że pogoda mało zdjęciowa.



Kościół w Paczółtowicach


W dolinie Eliaszówki źródło św. Eliasza



Na tablicy napis, że woda ze źródła ma przedziwne właściwości... zatankowałem do pełna 2,25 litra, teraz czekam aż wyrośnie mi trzecia noga ;)


Diabelski (czarci?) most


To się nazywa węzeł szlaków :D


Tomasz oczywiście utrudnił sobie sprawę i do oddalonego o kilkaset metrów zamku wybrał się szlakiem dawnego górnictwa przez kilka kamieniołomów (3,5km do zamku). Efekt tego był taki, że przedzierałem się z rowerem przez totalnie zarośnięte i oczywiście bezlitośnie mokre kamieniołomy. Na zamek w końcu dotarłem.


Potem przez Las Zwierzyniecki, pola z ładnymi widokami...


...i Las Zabierzowski do Zabierzowa. W Zabierzowie przesiadam się na zielony szlak rowerowy a na nim takie niespodzianki:

Ledwo przelazłem tu z rowerem z sakwami (cholernie ślisko i stromo)

Bolechowice, ulica nie bez przyczyny nazywa się "ul. Nad potokiem"




Brama Bolechowicka



Skały koło Jaskini Nietoperzowej


Koło Jaskini Dupnej znalazłem storczyka


Dalej kieruję się do Ojcowskiego PN. Jadę przez Wielką Wieś i Biały Kościół do Hamerni i stamtąd już do Ojcowa w górę Prądnika.




I dalej do Zamku w Pieskowej Skale






W Słuszowej odbijam z drogi w lewo na czerwony pieszy, mało kto tam uczęszcza (trudno było znaleźć właściwą ścieżkę) bo układ dróg zdecydowanie wskazuje na to, żeby udać się asfaltem. Okazuje się jednak, że wysiłek się opłaca! Bardzo widokowy odcinek! Ja już całkiem tam zgłupiałem bo w końcu pojawiło się słońce! Pstrykałem fotki jak głupek :) aż w końcu zrobiło się ciemno.








Zapowiadała się pogodna noc, więc licząc na równie pogodny poranek i wschód słońca na nocleg wybieram sobie miejsce widokowe, padło na górę Smugowa. Docieram dam dopiero dłuższy czas po zapadnięciu zmroku, mam za to bardzo ładny widok na nocny Olkusz. Postanowiłem zrobić mu zdjęcie, więc przejechałem na przełaj przez pola kilkaset metrów. Można by dodać, że pola te były kompletnie mokre, ale to tak jak ja :) ...Zdjęcia nie wyszły :/ Wróciłem na ścieżkę i wybrałem ustronne dogodne miejsce noclegowe z widokiem na wschód.

Pogodowe wróżki przewidywały, że w nocy temperatura wyniesie +2*C, więc nie wykluczałem przymrozków.

Dane wyjazdu:
121.91 km 90.00 km teren
08:46 h 13.91 km/h
Max prędkość:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Kalorie: (kcal)
Rower:

Dzień trzeci
Dzień czwarty
· dodano: 26.05.2008 | Komentarze 8

Jura 2008

Dzień pierwszy
Dzień drugi

Dzień trzeci
Dzień czwarty
Dzień piąty
Dzień szósty
Dzień siódmy

Na posłanku z grubej warstwy liści śpi się bardzo fajnie i zamiast o planowanym świcie wstaję po piątej. Ze skały trochę na mnie kapało i śpiworek jest lekko wilgotny. Grzebię się coś rano, gotowanie, pakowanie, fotki... zabiera to sporo czasu. Buty przez noc nie przeschły ani ociupinkę (wczoraj nie padało ale było pochmurno i ogólnie mokro, jazda przez wysokie trawy i błoto skutecznie mnie przemoczyła a rower strasznie rzęzi).

Pierwszy cel to zamek Ostrężnik... i piewrwsze rozczarowanie, otóż nie znalazłem zamku! Jak to się kurna mogło stać to nie wiem, rozebrali czy co? Znalazłem rezerwat, znalazłem skałki i znalazłem jaskinię ostrężnicką a zamku nie! Może i przyczynił się do tego brak dokładnej mapy ale widziałem nawet tabliczkę "Do Zamku" (doprowadziła mnie do jaskini).

Jaskinia ostrężnicka, łatwo się domyślić dlaczego nazywają ją "płucna" :)



Teraz ruszam na do Mirowa, tam wiem gdzie jest zamek więc go nie ominę :) Po drodze jeszcze udaje mi się nie znaleźć strażnicy w Paczółtowicach.


Zaczyna Padać, gdy dotarłem do Mirowa leje już solidnie, zamawiam kawę i max hot doga (faktycznie duży) i przeczekuję największe opady.




Jak deszcz zelżał to jadę znaną mi już sprzed 8 lat (o kuźwa, to już tyle?!?) widokową trasą do Bobolic.


Po co odbudowywać ruiny?


Teraz kolej na zamek Morsko (odpuszczam sobie znane mi już dobrze skały Kroczyckie, Rzędkowickie i G. Zborów). Gdzieś po drodze myję w rzece rower.


Już od jakiegoś czasu rozglądałem się za dogodną ku temu okazją bo dźwięki jakie wydawał przyprawiały o bóle głowy. Mycie daje wyraźną poprawę, ale nie na długo... do pierwszej piaszczystej drogi (a tych nie brakowało). Na zamku już wszystko rzęzi jak wcześniej.

Przeczytałem na jednej z tablic pod zamkiem, że oprócz znanego mi Okiennika Wielkiego jest tu gdzieś i Okiennik Mały. Ruszam zatem na poszukiwania. Zadanie okazało się trudniejsze niż podejrzewałem, sporo błąkam się po okolicy, pytam ludzi, ale wskazują mi na wielki, w końcu jadę po opisie z tablicy, tylko, że ten opis podawał lokalizację a nie jak się tam dostać... a to dla tego, że nie ma tam żadnej ścieżki. Jadę przez mokre wysokie trawy (i tak byłem mokry) i znajduję. Może i jest stąd imponujący widok na skałki rzędkowickie ...ale nie koniecznie przy dzisiejszej pogodzie. Oprócz satysfakcji z odnalezienia okiennika jest jeszcze jeden plus... w trawach świetnie wyczyścił mi się napęd, o niebo lepiej niż po kąpieli w rzece.



Bardzo ładny kościół w Skarżycach


Kieruję się do Podzamcza, po drodze takie widoczki:




Robię rundkę dookoła zamku i ruszam dalej. Trafiam na roboty szlakowe...


Okolice Smolenia są piękniejsze niż myślałem (a wydawało mi się, że znam je już całkiem nieźle).









Jadąc do Bydlina trafiam na łąkę z masą mniszka.


Nie wiele myśląc zsiadam z rowerka i idę na łąkę robić fotki, złapałem za sznurek ogrodzeniowy żeby go podnieść i... okazuje się, że to pastuch elektryczny.


Ałaaaa!!! Troszkę mnie popieściło, najważniejsze że elektronika aparatu nie ucierpiała.

Teraz już ostrożnie przelazłem pod pastuchem.


Bydlin




Rabsztyn



Wioska Smerfów, czyli Olkusz


Jak dojechałem do Olkusza było już prawie ciemno, w mieście czekałem aż zapalą oświetlenie uliczne bo chciałem ładne nocne fotki porobić ale coś oszczędzają chyba. Pozostało zrobić zwykłe fotki na długich czasach, i statywie z siodełka


Za Olkuszem bardzo długo błąkam się w poszukiwaniu noclegu, było już kompletnie ciemno a ja szukałem jakiegoś zadaszenia. Pobłądziłem, zrobiłem około 7 kilometrowe koło i w końcu jak trafiłem na baaaardzo mięciutką ściółkę w lesie to stwierdziłem, że nie będzie padało :) Jak robiłem sobie kolację to coś mocno hałasowało i podeszło bardzo blisko... okazało się, że to jeż :)


Dane wyjazdu:
115.42 km 43.00 km teren
06:47 h 17.02 km/h
Max prędkość:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Kalorie: (kcal)
Rower:

Dzień drugi
Dzień trzeci
· dodano: 26.05.2008 | Komentarze 7

Jura 2008

Dzień pierwszy

Dzień drugi
Dzień trzeci
Dzień czwarty
Dzień piąty
Dzień szósty
Dzień siódmy

W Praszce zapożyczyłem się u kuzyna na kilka map i przewodnik i ruszyłem w kierunku Częstochowy z myślą w głowie, że potem to się zobaczy.

Żeby nie było za łatwo to wybrałem opcję dróg bocznych i co nieco w terenie. Pojechałem przez Żytniów, Starokrzepice, Dankowice, Krzepice




Za Krzepicami nie wytrzymałem już na asfalcie i zachciało mi się jechać niebieskim szlakiem do rezerwatu Modrzewiowa Góra. No i od tej chwili zacząłem żałować, że nie mam solidnych terenowych kapci. Koła jechały jak chciały a ja się wkurzałem.




Po oględzinach w rezerwacie uderzyłem już możliwie jak najłatwiejszą trasą do Częstochowy czyli do Waleńczowa i potem krajową 43 przez Kłobuck. Na 43 co chwila ruch wahadłowy, ale mnie to jakby wisiało ;P



W Częstochowie podskoczyłem szybko na Jasną Górę...


...i wyrwałem z miasta szlakiem orlich gniazd... trochę pieszym trochę rowerowym, trochę żadnym. Raz po raz albo się gubił albo odnajdywał pieszy bądź rowerowy, tak to jest jak się ma nieaktualną mapę (lepsza taka niż żadna :D)

Zaraz za miastem jest fajny widoczek na rzekę Wartę (trzeba nieco w krzaczki wejść).


Kierowałem się na górę Osona, przez którą miał przebiegać czerwony pieszy... niestety tylko na mojej mapie. Na górę jednak wjechałem i nie żałowałem, bo był z niej bardzo ładny widok na Olsztyn i okoliczne wzgórza oraz na Hutę Częstochowa.



Dalej jadę trzymając się mniej więcej (chyba jednak mniej niż więcej) czerwonych szlaków.

Rezerwat Zielona Góra


Koło zamku Olsztyn nawet się nie zatrzymuję, gdyż byłem tutaj dwa tygodnie temu.


Jadę za to zobaczyć okoliczne skałki.


Łatanie koła w takich okolicznościach przyrody nie było specjalnie denerwujące.


Goździk kartuzek


Przejazd przez rezerwat Sokole Góry z jednoczesnym trzymaniem się czerwonego szlaku pieszego to nie był specjalnie błyskotliwy pomysł, właściwie to więcej prowadzę/wnoszę rower niż jadę ...ehhhh, gdyby nie te sakwy.
W rezerwacie całe łany siudmaczka leśnego


Widoczek na Sokole Góry po wydostaniu się z nich.


Przez Zrębice...




...jadę do Złotego potoku.


Tutaj błąkam się leniwie po wyznaczonych ścieżkach, nabieram wody ze źródełka i w końcu robi się ciemno. Rozglądam się powoli za jakimś legowiskiem na nocleg. Drogowskaz "Brama Twardowskiego 900m" wygląda obiecująco :) Tam też nocuję.




Dane wyjazdu:
138.66 km 50.00 km teren
07:01 h 19.76 km/h
Max prędkość:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Kalorie: (kcal)
Rower:

Rankiem (oj, bardzo wczesnym)

Piątek, 25 kwietnia 2008 · dodano: 25.04.2008 | Komentarze 12

Rankiem (oj, bardzo wczesnym) pojechałem do Konopnicy na rajd młodzieży gimnazjalnej. Byłem tam w roli opiekuna... no właściwie to nie wiem kogo, na pewno pożeracza grochówki i kiełbasek :D. Strasznie mi średnia spadła w czasie tego rajdu. Jakiś dziwnie zmęczony się czuję.

Młodzi rowerzyści :)




Ktoś jeździł na moim rowerku! ;)


Dziki tłum :)


...i robaczek


mapka trasy

.

Dane wyjazdu:
195.34 km 115.00 km teren
09:41 h 20.17 km/h
Max prędkość:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Kalorie: (kcal)
Rower:

Mission impossible czyli Harpagan 35

Sobota, 19 kwietnia 2008 · dodano: 21.04.2008 | Komentarze 33

Mission impossible czyli Harpagan 35

Zaklepany środek transportu na H-35 szlag trafił na 3 dni przed imprezą więc zaczęło się od "mission impossible prolog". Uściślijmy - pakowania czterech rowerów, czterech bagaży i czterech harpaganiarzy do jednej małej Skody Favorit.

We czwartek wieczorem ponad godzinę męczyłem się nad upakowaniem radona do bagażnika. W końcu po wielu podejściach i rozkręceniu biedaczka na kawałeczki jakoś znalazłem dla niego w miarę dogodną pozycję. W piątek po pracy (urwawszy się nico) ruszyłem do Łodzi po resztę ekipy i znowu zaczęło się upychanie czego się da i gdzie się da. Ufff jakoś się udało tylko pozycje dla pasażerów były zdecydowanie odległe od komfortowych. Najbardziej przez te około 7h jazdy cierpiały osobniki o wyraźnie ponadprzeciętnym wzroście, ale to już nie moje zmartwienie ]:>



Na miejscu byliśmy nieco przed północą. Po rozpakowaniu, zjedzeniu, sprawdzeniu prognozy pogody i pogadankach, została nam jeszcze chwilka (no taka trochę większa) na sen.

Rano standardowa krzątanina, przypinanie numerków startowych, pakowanie jedzonka czyli kalkulacje kcal na batony/bułki/banany, dzielenie tego przez pierwiastek z izotonika i wyciąganie średniej ważonej z uwzględnieniem współczynnika lepkości błota w pobliskim lasku. Jak się okazało na mecie, musiałem walnąć jakiegoś byka w tych obliczeniach bo został mi jeden baton, jeden banan i jedna bułka.

Na starcie wyjątkowo stawiłem się przed godziną ZERO, dodatkowo pojawiło się bonusowe 15min ze względu na wypadek samochodowy (chyba) gdzieś na trasie. Rozdanie map poszło sprawnie i miałem swoją około minuty przed startem. Ucieszyło mnie to bo chciałem uniknąć jechania na pierwsze punkty w grupie i panującego tam owczego pędu. Dla niewtajemniczonych polega to na jeździe na pierwszy PK za tym, który jedzie z przodu. A zwykle źle jedzie. Potem pojawia się inny "przewodnik" i kolejne pudło i tak jeszcze ze trzy razy. Nie chwaląc się jesienią też byłem takim "przewodnikiem" który to pudło zaliczył.

Na pierwszy ogień poszedł PK15, na który zmierzałem razem z Krzysztofem Wiktorowskim i jeszcze jednym harpaganiarzem o nieznanym mi imieniu. Po wjechaniu w las okazało się, że układ dróg zgadza się z tym co na mapie co najwyżej słabo. Wszyscy to przyznaliśmy ale nikt nie wiedział gdzie jechać :) Po ciuchu liczyłem na doświadczenie Krzysztofa, ale nawet on nie jest czarodziejem co ścieżki prostuje. W pewnym momencie odpuszczam i pozwalam jechać towarzyszom dalej a sam przemyślałem sytuację. Na czuja ustaliłem pozycję, na czuja obrałem kierunek i niepewnie pojechałem w - jak mi się wydawało - słusznym kierunku. Po chwili napotkałem pierwszą grupkę, których to chciałem uniknąć. Nie omieszkałem zapytać czy przypadkiem nie widzieli tu gdzieś jakiegoś PK, najlepiej jak by to był PK15 :D. Nie widzieli. Urywam im się szybciutko i jadę dalej w obranym kierunku. Za daleko nie pojechałem bo znalazł się poszukiwany punkt :) Wszystko pięknie, podaję numerek, rozpiera mnie duma bo przecież jestem pierwszy na punkcie, ale jeszcze dla pewności pytam czy ktoś już tu był... ano był, Krzysztof, 4min wcześniej, on jednak jest czarodziejem :) Jak tego dokonał pozostanie dla mnie zagadką.

Teraz czas na PK7. Postanawiam się nie bawić w ważenie punktów i zbierać wszytko jak leci z północnej pętli i zrobić potem, ile się da z południowej. Ruszyłem bystro w kierunku asfaltu na azymut przecinką, która akurat mi się trafiła. W okolice siódemki docieram szybciutko, mijając gościa stojącego przy ubłoconym aucie, powiedział "cześć". Odpowiedziałem nie przyglądając się mu specjalnie, po chwili załapałem, że był to prawdopodobnie budowniczy trasy Karol Kalsztein, który z mozołem do niedawna rozstawiał punkty.

Odszukanie PK7 nie wygląda już tak różowo. Jadę błotnistą drogą, pnąc się pod górę, rozglądam się za przecinką w lewo ale nic nie znalazłem i w końcu wyjechałem z lasu i znalazłem się na górce z fajnym widoczkiem. Ej, no zaraz, ale ja tu miałem punktu szukać, no i zrobiłem sobie sruuuuu z górki na pazurki, super zjazd, trochę techniczny, śliskie błotko... tylko, że rower już zmienił kolor a ja jeszcze drugiego PK nie mam :) Przestałem liczyć na przecinkę (chyba był nią ślad po maszynach leśnych z wodą sięgającą mniej więcej pasa - nie sprawdzałem :D), przeskakuję strumyczek i na przełaj przez las ruszam pod górę w kierunku punktu. Nie trafiam idealnie ale ścieżka wiodąca grzbietem wzniesienia prowadzi mnie bezbłędnie. Uwaga, teraz będzie dziwne zdanie: Po raz pierwszy i ostatni jestem pierwszy :)

Potem PK17 - poszło gładko. Jadąc na PK8 skręcam w Kniewie na zachód... właściwie nie wiem dlaczego, to chyba osławiona przez Dareckiego pomroczność jasna :) Po chwili namysłu szybko wracam na właściwą drogę. W okolicach punktu na chwilę tracę kontrolę nad własnym położeniem. Nie trwało to długo, jednak zafundowałem sobie przedzieranie przez błota i chaszcze.

Teraz na PK5, gdzie znowu błąkam się przez chwilkę po leśnych górkach. Na czternastkę trafiam bez problemów, jednak pokłady błota na rowerze osiągnęły tam poziom maksymalny i od teraz żeby nałożyła się kolejna warstwa to poprzednia musiała odpaść. Zatrzymują mnie ludzie z ekipy relacjonującej i robią mi fotkę, będę sławny :D

Tak się przejąłem tą sławą, że chwilę później popełniam chyba mój największy w życiu błąd nawigacyjny. Po prostu wstyd i hańba, jadąc na PK2 skręcam na południe 3km(!) za wcześnie, szukam punktu nie w tym lesie co potrzeba!!! Miała być prosta droga a tam zatrzęsienie ścieżynek! Kuźwa! Gdzie ja jestem! Co się dzieje! Wkurzam się na siebie solidnie, zmarnowałem godzinę i nakręciłem zbędne kilometry po pagórkowatym terenie, puszczam kolejne wiązanki. Jestem zły, Zły, ZŁY!!!

Przechodzi mi jednak szybko bo przecież na harpaganie przede wszystkim należy się dobrze bawić :) Wracam na założoną trasę i odnajduję PK2 bez żadnego kłopotu.

A teraz.... JEDZIEMY NAD MORZE:D No wreszcie harpagan ma punkty nad morzem. Obejrzałem sobie szybciutko elektrownię szczytowo pompową przy jeziorze Żarnowieckim i dawaj na PK18. Jest pod wiatr. Jadę najpierw asfaltem wzdłuż jeziora a potem bardzo mokrą piaszczystą drogą z masą kałuż i grząskim piaskiem a wiatr wieje w pysk. prędkość to max 22km/h, czasem ledwo 15km/h. Czuję jak błyskawicznie ubywa mi sił i zaczynam wątpić czy jeszcze gdzieś dojadę. Na PK18 wypijam wziętego na tę okazję enrgetyzującego napoja z kofffeinką i ruszam dalej lasem na PK11. Jest wyraźnie lepiej, w lesie nie wieje a teren znośniejszy. Sporo jadę czerwonym szlakiem, czasem po betonowych płytach, z którymi moja dupa wyraźnie się nie polubiła. Na punkt trafiam łatwo a po krótkim wywiadzie z jego obsługą postanawiam jechać plażą.... strzał w dziesiątkę!!!... pod warunkiem, że się jedzie ze wschodu na zachód :D

Na PK19 schodzę z plaży idealnie, trochę dzięki napotkanemu bikerowi, który powiedział mi ile mam jechać tą plażą, ja odwdzięczyłem się namiarami na PK11. Zmykając z dziewiętnastki przebijam się przez piachy, chwilami trzeba uderzać z buta. Tutaj spotykam dość nieoczekiwane zjawisko. W środku lasu idzie sobie ładnie ubrana babeczka w średnim wieku i taszczy walizę (taką na kółeczkach) po tym piachu. Wygląda jakby właśnie z samolotu wysiadła, nie wiem czy mam płakać czy się śmiać. Zagaduje mnie o drogę, szuka kwatery do spania. Ma jakąś pseudoturystyczną mapkę, która szczegółowością nie odbiega od atlasu samochodowego. Zabłądziło biedaczysko. Z trudem powstrzymując śmiech poświęciłem jej cenne 5min i wskazałem słuszny kierunek, być może ratując ją przed spędzeniem nocy w wielkim strasznym, ciemnym lesie z wilkami i innymi potworami :D.

Potem na czwóreczkę skoczyłem nijako w drodze na PK10. Ten się trochę chował, ale odnalezienie go poszło dość szybko. Teraz kolej na PK16, którym to wszyscy po drodze straszyli. Domyślałem się, że prowadząca na niego zaznaczona na mapie przecinka to czysta teoria. Pomocna okazała się informacja o prowadzącej na niego drodze, której na mapie nie ma. Postanowiłem jednak sprawdzić tą zaznaczoną na mapie i przecinkę. Nie znalazłem jej, znalazłem jednak innych bikerów, jadących z przeciwnej strony

- Jedziesz z 16
- Nie, jadę na 16
- To tak jak my, tam go nie ma
- Aha, tam też nie :)

Nie było się co zastanawiać, tylko szukać drogi, której na mapie nie ma. Znalazła się droga, znalazł się i punkt. Kasowanko i pociskam dalej, przecież czeka jeszcze PK20. Szybko jednak weryfikuję plany, nie mam już szans na PK20, więc jadę w kierunku PK9. I te plany też szybko weryfikuję, a właściwie to weryfikuje je wiatr, bezlitośnie wiejący w pysk. Okazuje się, że muszę zrezygnować i z dziewiątki i ostro zapitalać na metę bo są szanse na zaliczenie... spóźnienia!!! Patrzę nerwowo na mapę, na zegar i przeliczam prędkość z jaką muszę jechać, żeby się nie spóźnić. Czas płynie jakoś dziwie szybko, na liczniku niewiele ponad 20km/h i szybciej nie daję rady, wiatr nie daje za wygraną. Wykrzesałem jakoś resztki sił, dotarłem do Godętowa, skręcam na północ w stronę Łęczyc. Teraz wiatr wieje z boku, uff, zdążę. Na mecie melduję się nawet 6 minut przed końcem czasu.





Mapka szczegółowa z zaznaczonymi PK (na zielono zaliczone)


a to optymalny wariant trasy... czyli odległy od mojego :)


powtórka z rozrywki, czyli ponowne pakowanie się do favotitki


Przy okazji pozdrawiam:
Wszystkich spotkanych na trasie
Ekipę z Tarnowskich gór jadących w drodze powrotnej przed/za nami Skodą Fabią przez spory kawałek (póki nie zgłodnieliśmy:))
Współtowarzyszy podróży
Obsługę punktów
I organizatorów, dziękując im równocześnie za kolejną świetną imprezę.

aha... zdobyłem 13PK co dało 41 punktów wagowych i 35 miejsce na 202 sklasyfikowanych

.

Dane wyjazdu:
103.04 km 61.00 km teren
04:47 h 21.54 km/h
Max prędkość:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Kalorie: (kcal)
Rower:

Wziąłem sobie dzień urlopu żeby

Wtorek, 15 kwietnia 2008 · dodano: 15.04.2008 | Komentarze 13

Wziąłem sobie dzień urlopu żeby na rowerze pojeździć cały dzień, miałem nadzieję na dystans około 150km ale suma różnych czynników sprawiła, że zamiast wyjechać o 7:00 to wyjechałem o 10:30 :/ No ale nie przejąłem się za bardzo tym poślizgiem i po prostu poszedłem na rower. Pogoda była cudowna, piękne słoneczko, słaby wiatr.

Postanowiłem jechać czerwonym szlakiem do Błaszek, bo jakoś wielokrotnie śmigałem po tych ścieżkach ale nigdy nie jechałem całego tego odcinka po szlaku... dobrze, że znałem przebieg szlaku i te drogi bo z takimi oznaczeniami to trudno by było gdziekolwiek trafić


Potem śmignąłem swoją traską do Wojkowa i leśnego parkingu a stamtąd czarnym rowerowym szlakiem łącznikowym sieradzkiej eSki do Brąszewic i Kuźnicy.





Dalej już eSką w okolice Złoczewa gdzie dorwała mnie burza. Pod nieobecność mieszkającego w pobliżu znajomego schowałem się w jego stodole :)






W stodole spędziłem ponad godzinę a jak przestało padać to ruszyłem w kierunku domu. Teraz pogoda nie była już cudowna, bo padało jeszcze chwilami i wiało mocno w pysk ale za to światło ładnie malowało krajobrazy.



I to by było na tyle :)

Klik i stanie się mapka

.